Jestem po prawie miesięcznej nieobecności. Nie miałam w ogóle ochoty pisać na tym blogu, gdyż z moją dietą nie było najlepiej. Ciągle zawalałam i jadłam czekoladę na opór. To znaczy moje podstawowe posiłki były ok, ale przekąski między posiłkami mnie zgubiły, bo ciągle sięgałam po czekoladę. Myślami nie chciałam po nią sięgać, robiłam wszystko, co mogłam, by jej nie jeść. Ale ta ogromna ochota na czekoladę mnie zgubiła - świat się zawali, gdy nie zjem trochę czekolady. Możecie się domyślić, że czułam się z tym okropnie i beznadziejnie.
Na szczęście waga jest w tych samych okolicach - dziś rano było 59.1 kg. Wczoraj oddzieliłam grubą kreską i dzisiaj zaczęłam na nowo. Przemyślałam sobie pewne sprawy i zadecydowałam, że dłużej tak być nie może. Z tą czekoladą zaczęło się głównie w pracy, gdzie byłam nią otoczona. Wszędzie ciastka, gorąca czekolada na wyciągnięcie ręki... Poza tym w zeszłym tygodniu był mały ruch, bo wszystko się u nas powoli zamykało z powodu wirusa. Moje dni w pracy wyglądały tak: szłam rano otworzyć kawiarnię, siedziałam tam sama, bo wprowadziliśmy zakaz przebywania w kawiarni dla klientów i mogli oni tylko zamawiać kawy na wynos. Może raz na pół godziny ktoś przyszedł, a ja siedziałam w kącie i czytałam książki. Było tak niecały tydzień, aż w piątek w końcu dostaliśmy informację z biura głównego, że mamy zamknąć.
Przy zamknięciu musieliśmy opróżnić wszystkie półki, lodówki, a co za tym idzie dostaliśmy podział ciastek i innych wypieków do zabrania do domu. Było tego mnóstwo. Przyniosłam trochę do domu, po czym rozdzieliłam to i dałam niektórym znajomym, ale i tak sporo zostało, a ja nie mogłam się oprzeć i podjadałam sobie. Strasznie ciężko było mi się opanować, bo z nudów chciało mi się jeść. Na dodatek jestem przed okresem i strasznie chciało mi się czekolady :(
Nadal jest w lodówce kilka ciastek, ale dzisiaj niczego nie tknęłam. Wydaje mi się, że odzyskałam siłę i motywację. Zaczęłam dzisiaj też liczyć kalorię. Nie wiem, czy zawsze będę je liczyć (pewnie nie), ale na początku chciałabym, żeby mieć większą kontrolę nad tym, co jem. Dzisiaj zjadłam 1271 kcal, a mój limit na dzień (tak, by schudnąć pół kilo na tydzień) to 1300 kcal, więc zmieściłam się w limicie.
Od soboty siedzę w domu. Przypadków zachorowań na wirusa jest w Irlandii coraz więcej - wczoraj wieczorem było już ponad 1000. Nie wiem, jakie są statystyki na teraz, bo jeszcze nie podali.
Czasami wyjdę na spacer. Codziennie robię sobie sesję jogi i medytuję, żeby zachować czystość umysłu. Dzisiaj sprzątałam też trochę i czytałam książkę. Ostatnio nałogowo czytam Murakamiego i od zeszłego tygodnia przeczytałam już 4 jego książki (Sputnik Sweetheart, Na południe od granicy, na zachód od słońca, Zniknięcie słonia i Kronika ptaka nakręcacza). Uwielbiam <3
Pewnie będę tu częściej pisać, bo nie mam zbyt wiele do roboty.
przekąska: waniliowa latte, banan, pomarańcza, cynamon i choc shot
lunch: 2 jajka na twardo, ogórek, pomidor, 2 chrupkie z domowym hummusem + herbata